niedziela, 27 kwietnia 2014

Część 2

Maggie
- Hej Maggie, moglibyśmy porozmawiać? - to był głos Sebastiana. Cóż, odwróciłam się i zaczęłam rozmowę. - Chciałem cię przeprosić Magg, nie powinienem się tak zachowywać, zresztą wiesz jaki jestem... - odgarnął włosy i czekał na moją odpowiedź.
- Też cię przepraszam... Nie jesteś takim strasznym pojebem - lekko się uśmiechnęłam.
- Cieszę się - Seba zaśmiał się, a ja na brzuchu i ramionach poczułam chłód sierpniowego wiatru.
Resztę tego wieczoru spędziliśmy na plaży, pijąc jakieś tanie wino i leżąc na piasku. Nie codzienny widok.
Następnego dnia obudził mnie również głos siostry. Całe szczęście znajdowałyśmy się w naszym mieszkaniu.
- Ktoś mnie wołał? - zapytałam, wstając z twardej podłogi. Zdarzało się niestety że ta drewniana powierzchnia była moim łóżkiem po imprezach.
Nagle spod Jessicii wyłoniła się zaspana sylwetka Rachel'a. Serce mi prawie stanęło w piersi, kiedy przez myśl przeszło mi, że mogłyśmy przespać się z najlepszymi przyjaciółmi.
- Co wy tak wrzeszczycie z samego rana... - Bolan niestety trochę się pomylił. Było już wpół do dwunastej, a my ciągle spaliśmy.
- Czemu ty śpisz pode mną? - Jessica z niedowierzaniem odwróciła się w stronę Rachel'a i gdyby stała, nogi by się pod nią ugięły.
James sam nie znał odpowiedzi na to pytanie. Chyba nikt z nas nie znał.
- Czy wy tak musicie kurwa nawijać z rana? - tym razem kolejne durne pytanie zadał Seba, wyłaniając się zza moich pleców cały potargany. Czyżby urwał nam się film?
Wkradła się w tym momencie grobowa cisza. Każdy patrzył na siebie z myślą, że wyczyta cokolwiek z oczu drugiej osoby.
- Ej teraz mnie olśniło! - krzyknęłam, patrząc z uciechą na resztę. - Jesteśmy ubrani, więc bez podejrzeń! - dodałam.
Zapaliłam papierosa i otworzyłam okno. W całym mieszkaniu dosłownie chyba coś zdechło.
- A wygodne ci się spało? - zagadnął Rachel Jessy.
- Nawet nie narzekam... Ale kurwa przestań tak pakować, bo spanie na kamieniu mi nie sprzyja- odpowiedziała Jess i usiadła na skrawku łóżka, przeczesując włosy palcami.
- Dobra ja się zwijam... - rzuciłam Sebastianowi klucze od naszego mieszkania. - Zamknijcie i włóżcie pod wycieraczkę - uśmiechnęłam się szeroko i zakładając przetartą kurtkę dżinsową, wyszłam z mieszkania. - Do miłego...
Tuż za mną wybiegła siostra ze zdenerwowaniem, że nigdy na nią nie czekam. W sumie ona też mogłaby się pospieszyć.
- To co robimy, hm? - zapytałam, spoglądając na siostrę z uśmiechem.
- Idziemy na Sunset! - oznajmiła dość radosnym głosem.
Jak Jessica zarządziła tak zrobiłyśmy. Siadłyśmy na niedużym, murowanym murku i nuciłyśmy "Satisfaction" Stonesów. 


I can't get no satisfaction
I can't get no satisfaction
Cause I try and I try and I try and I try
I can't get no, I can't get no

Kiedy my nieświadome, że w Los Angeles też mieszka ktoś poza nami, ten glamrockowy zespół roznosił ulotki i przylepiał plakaty z dzisiejszym koncertem.
- O, patrz dzisiaj ten koncert... Idziemy? - spojrzałam na siostrę, która wkręciła się niesamowicie i zaśpiewała cały utwór.
- Jeśli nie mamy żadnych planów...
- Jakie plany?! Błagam cię - parsknęłam śmiechem.
W tym właśnie czasie nieopodal nas podjechał policyjny radiowóz. Była to zupełna codzienność dla tej dzielnicy. Jak nie łapali dilerów to złodziei. Dwóch policjantów wyszło z auta i udało się do pobliskiego baru.
- Wow... Kurwa, znowu kogoś złapali - moją siostrę to zbytnio nie przejęło. Przez chwilę przyjrzała się zakutemu w kajdanki mężczyźnie i zapaliła papierosa.
- Znasz go? - zapytałam.
- Kojarzę tego rudzielca... Kręci się tu czasem na Sunset w tą i w tą... - Jessy wypuściła dym i oparła się jedną ręką o murek.
- Przystojniak... - wychyliłam się zza sylwetki siostry i uśmiechnęłam się w stronę chłopaka. Rudzielec odwzajemnił mi uśmiech i pokręcił głową ze zdenerwowaniem.
- Co ty robisz - Jessica spojrzała na mnie ze zdziwioną miną.
- O, jaki ma uroczy uśmiech... Trzeba mu jakoś pomóc... - zastanowiłam się przez chwilę, a Jess nadal patrzyła na mnie z lekko otwartą buzią. - Siostrzyczko, zamknij buzię, bo ci mucha wpadnie - zaśmiałam się i nagle mnie olśniło. Poprawiłam włosy i pociągnęłam za sobą siostrę. - Em... Przepraszam panie władzo co się tu dzieje? - podeszłam do policjanta i założyłam ręce.
- Pan Rose znowu się awanturował w barze... Posiedzi sobie 48 godzin to mu przejdzie - na twarzy postarzałego policjanta wymalował się złośliwy uśmiech.
- Ale... My jutro bierzemy ślub, no i ma go nie być?! - czasem myślałam, żeby nie zostać aktorką.
Był to mężczyzna w podeszłym wieku i chyba miał trochę więcej serca niż ci młodsi policjanci. Rozkuł rudego i życzył nam wszystkiego dobrego na nowej drodze życia oraz ostrzegł, że następnym razem nie będzie miał tyle szczęścia.
- Laska, wielkie dzięki! - Rudy był jednoznacznie w szoku. - Gdzie moje maniery... Jestem William - lekko cmoknął mnie rękę i spojrzał w oczy. Że z niego taki dżentelmen to nie pomyślałam.
- Daj spokój - lekko się zarumieniłam. - Maggie, a to siostra Jessica... Będzie dzisiaj tutaj koncert... Wpadniesz? - spojrzałam na niego. Cholera, no przystojny był.
- No jasne... Mam tam kumpli... Chodźcie odwdzięczę się jakimś drinkiem... - wskazał na klub,
 po czym we trójkę weszliśmy do środka.
- To ty nie skuty i nie w pierdlu? - szatyn w ciemnych okularach, spojrzał na rudzielca z podziwem.
- Nie, właśnie nie tym razem... A to moje wybawczynie... Maggie udawała moją narzeczoną i mnie puścił - jego samego przyprawiło to o śmiech. Jessica to w ogóle była w szoku, nie wiedziała co się dzieje.
- Naprawdę współczuję narzeczonego - szatyn wyciągnął do mnie rękę i później przywitał się też z Jessicą. - Jeffrey Izzy Stradlin Isbell - ciężko odetchnął. - Ale mówcie po prostu Izzy - zaśmiał się sam z siebie.
Izzy szturchnął łokciem w ramię siedzącego obok blondyna, który wlepił wzrok w kant stołu.
- Aa... Jestem Duff - uśmiechnął się przyjaźnie.
Po chwili przyszedł William z dwoma szklankami whisky.
- Wasze zdrowie! - powiedział z uśmiechem i stuknął z nami szklankami.

Jessica
Muszę przyznać, że po paru godzinach odpłynęliśmy.
- Zdrowie mojej narzeczonej! - krzyknął nachalny w trzy dupy William i stuknął kieliszkiem z Izzy'm. Maggie to najwidoczniej pochlebiało, bo siedziała cała rozpromieniona i zaptrzona w niego jak w obrazek.
- Dobra, ale mieliśmy szukać bębniarza i gitarzysty, a upiliśmy się chyba po raz setny - Izzy z gracją poprawił czarny beret.
- Teraz? - Duff zapytał z widoczną niechęcią.
Nagle poczułam jak ktoś walnął w moje krzesło. Normalnie aż podskoczyłam.
- Ja pieprzę... Przepraszam - uspokoił mnie pewien Mulat, pochylając się nade mną. Poczułam jak jego loki połaskotały mnie w odkryte ramiona.
- A nie spokojnie... Nawet nic nie poczułam - chuj, że podskoczyłam prawie dwa metry nad ziemią. Nie no przesadziłam.
Kiedy Mulat chciał odejść od stolika, usłyszał kłótnie nachlanego Izzy'ego i Duff'a.
- Skąd ja ci wezmę od tak gitarzystę?! - wykłócał się Duff.
- Sympatyczny kolego... Tak się składa, że gram na gitarze od dzieciństwa - podrapał się po karku i spojrzał na nich dość nieśmiało.
- No i nareszcie człowiek gadający z sensem! - Izzy'emu ewidentnie się to spodobało i po paru krótkich chwilach całe przyszłe Guns N' Roses siedziało przy jednym stoliku. Był to następny powód do oblewania, a że my siedziałyśmy z nimi, to nas to nie ominęło.
- No ale co będzie z nazwą? - zagadnął jeszcze trzeźwo myślący pan McKagan. - Tylko bez imion swoich byłych, proszę...
- My jesteśmy w tym dobre! - krzyknęła nagle Maggie, przerywając rozmowę jej i Axl'a. - Ty masz Rose na nazwisko? - zapytała, zwracając się do William'a.
- Mhm...
- No to mamy! Roses... Co jeszcze - zamyśliła się.
- Czekaj... No bo mi się kojarzycie z czymś niebezpiecznym... Może Pistolety? - spojrzałam na siostrę, a ta energiczne podniosła głowę.
- GUNS AND ROSES!  Niesamowite! - ucieszyła się i zerknęła na każdego członka powstałego zespołu.
Nikt nie miał nic przeciwko, wręcz przeciwnie. Każdemu spodobała się nazwa, a William od tej pory był Axl'em Rose. W sumie pasuje. 
Tak zakończył się ten dzień i tak powstał Najniebezpieczniejszy Zespół Świata - Guns N' Roses.

Zostawcie po sobie jakiś ślad w formie komentarza jeśli się podoba! Z góry dziękuje że czytacie :)



sobota, 26 kwietnia 2014

Część 1

               Słońce w Los Angeles było oznaką pięknego dnia. Dzisiaj jego promienie wpadały do okien śpiących mieszkańców miasta. Jeden z nich oświetlił przybrudzone okno starej kamienicy na przedmieściach Miasta Aniołów. 

Maggie
- Maggie... O, tutaj jesteś... Wstawaj mała - te słowa zabrzmiały jak kubeł zimnej wody. Wypowiedziała je nie kto inny jak moja siostra, która obudziła się zwalczyć kaca.
- Tak już... - odparłam z wielką niechęcią, prostując nogi w kolanach. Przetarłam ociężale oczy i ruszyłam do małej kuchni. - Trzeba się ogarnąć... Chyba pójdę na miasto, idziesz ze mną? - podniosłam głos, słysząc kręcącą się Jessy po salonie.
- No pewnie... Czemu nie - uśmiechnęła się i siadła przy niewielkim stoliku na wprost telewizora. - Kurwa! - krzyknęła, zakrywając dłońmi uszy, gdy usłyszała głośny dźwięk dzwonka do drzwi. - To na pewno ten psychiczny listonosz - dodała z oburzeniem.
- To pójdę otworzyć - rzekłam obojętnie i ruszyłam do drzwi. 
Otworzyłam je z cichym skrzypnięciem. Nikogo tam nie było. Nagle zza otwartych drzwi wyskoczyli Seba i Rachel, wrzeszcząc ich przysłowiowe "BUU!". W końcu nie pierwszy raz dałam się w to wkręcić. 
- Boże, co za idioci - wywróciłam oczami i wpuściłam ich do środka. 
- Co się stało? - spytała Jessica.
- O... Daj spokój Magg, nie chmurz się - poczułam jego chude ramię Seby obejmujące mnie w pasie. 
- A nie nic! - odpowiedział Jessice Rachel. - Hej mała! - jak to zawsze podszedł do niej i lekko cmoknął w policzek. Jednak był to jedynie przyjaciel.
- Idioto, mam kaca! Choć raz mógłbyś odpuścić sobie te głupie żarty! - ból głowy nieznośnie mi dokuczał, to dlatego niepotrzebnie się uniosłam.
- No przepraszam... - Seba udając przejętego spuścił głowę w dół, po czym energicznie podniósł. - Ale wybaczysz mi? - szeroko się uśmiechnął.
- Dobra, dobra... - machnęłam na to ręką. - Zaraz idziemy na miasto, wy z nami? - spojrzałam na dwójkę gości.
- Jeszcze pytasz! A gdzie? - zainteresował się Seba.
- Nie wiem... Byle gdzie... Najpierw do Troubadour'a, bo muszę spałcić te wszystkie kreski... - zarzuciłam dżinsową kurtkę na plecy i kiwnęłam do reszty.
Tym oto sposobem znaleźliśmy się na zewnątrz, niedaleko Sunset Strip. Weszliśmy do klubu i zajęliśmy miejsca przy barze na wysokich krzesłach. 
- Hej Jason! - zawołałam do zaprzyjaźnionego kelnera. No, przynajmniej ja go znałam, czy on mnie też? Możliwe. - Mam kasę za zeszyt! - rzuciłam mu studolarówkę na blat i uśmiechnęłam się dumna ze swojego czynu. 
- Panna Wiecznie Bez Kasy, spłaciła swój dług? Aż miło jak się ludzie nawracają, prawda? - spojrzał na banknot pod światło i otworzył kasę, starannie chowając go w środku. - A wy zapomnijcie o koncercie... - rzekł do jakiegoś mało mi znanego glamrockowca z burzą natapirowanych włosów.
- Spokojnie! Jaki koncert i kiedy? - zawsze się wtrącam, tam gdzie nie trzeba, ale wolałam uspokoić tą nieprzyjemną atmosferę. 
- A chcą zagrać koncert... Ale na to nikt nie przyjdzie - powiedział dość pewny siebie barman.
- A skąd to niby kurwa wiesz?! - krzyknął, lekko już zbulwersowany, młody muzyk.
- Ej, ej no właśnie... Nic nie wiadomo... Zresztą spróbować można - wzruszyłam ramionami i oparła rękę o blat.
- Dobra... Macie czas do jutra na zgromadzenie co najmniej 30 osób - odparł z niechęcią Jason i zakładając na ramię białą szmatkę, wyszedł na zaplecze.
- Dzięki, dziewczyno - rzucił nagle z ulgą glamrockowiec.
- Za co? Za koncert? E, tam... Daj spokój, nieznajomy chłopcze - parsknęłam śmiechem i odgarnęłam włosy.
- Jestem Nikki - przywitał się i puścił do mnie oczko.
- Maggie...
Jednym uchem wpadły mi szepty Jessicii i Rachel'a. 
- Ona zawsze miała branie - stwierdziła Jessy.
- A ty to nie? Nie pamiętasz napalonego Brandon'a z drużyny koszykówki? - zaśmiał się. 
Jessicę ewidentnie to zdziwiło, a Przybysz z Odległej Krainy, jakim był dla mnie glam, odszedł.
- Dobra, kompanio zwijamy się... - zerknęłam za przezroczyste drzwi, gdzie na zewnątrz palił Seba.
- No nareszcie - odrzekł Sebastian z niewidocznym uśmiechem, zdeptawszy papierosa. A tak naprawdę jego niewielki niedopałek. 
- Mogłeś wejść z nami - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam z ciasnej kieszeni szortów szluga. W końcu od tego dziadostwa byłam uzależniona. I to na amen. 
Postanowiliśmy odwiedzić naszą ulubioną kawiarenkę. Hard Rock Cafe. Przyspieszyłam kroku i wyprzedziłam resztę.
- Co to za cioty wymuszały koncert w Troubadourze? - dogoniwszy mnie Seba, zapytał, śmiejąc się. 
- Jakiś Nikki... Nie kojarzę typka, ale nie wyglądał na groźnego... Glamrockowiec - powiedziałam dość obojętnie i wypuściłam dym z ust. 
- Pff... Glamrockowcy nie groźni?! - parsknął śmiechem. - Błagam cię, oni grają miłych, żeby laski im obciągnęły w klubowych łazienkach - dodał. 
- Nie poniżaj się Sebastian - rzekłam z dziwną stanowczością w głosie. - Teraz każdy, nawet wy wygląda jak glamrockowiec...
- Nie porównuj mnie do tych pedalsko umalowanych ciot! - krzyknął.
- To nie obrażaj kogoś kogo nie znasz... - spokojnie próbowałam zakończyć rozmowę.
- Ja pierdolę dziewczyno... Co się z tobą wyrabia - wywrócił oczami.
- Nic! Tylko ty zachowujesz się jak ostatni pojeb! - wtedy już wyszłam z siebie. Nie chciałam go urazić. Ale to słowa same leciały z ust.
- Ostatni pojeb! Dobra, wiesz co spierdalaj nie potrzebuję cię! - na tym nasza kłótnia się zakończyła, a ja wróciłam do mieszkania, oznajmiając Jessy, że spotkamy się za godzinę pod Whiskey A Go Go.

Jessica
Cholera, Seba i Maggie musieli się naprawdę nieźle zgryźć. Ale to nie pierwszy raz, zawsze się godzą po czymś takim. W tym czasie ja i Rachel ruszyliśmy we wcześniej ustalone miejsce.
- To co... Tradycyjnie capuccino i ciastko? - Rachel spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem i zamówił dwie takie same porcje.
Zajęliśmy nasz ulubiony stolik pod oknem.
- Nawet nie wiem o czym my mamy rozmawiać! Za często się spotykamy! - stwierdziłam i napiłam się ciepłej kawy. Samo mleko, nie kawa.
- Nic nie mów, pieprzyć to - oznajmił i zatopił swoje zęby w kremowym ciastku z truskawką na wierzchu.
Przesiedzieliśmy prawie pół godziny w totalnej ciszy, wsłuchując się jedynie w Rolling Stones albo w turkot tutejszych ciężarówek.
Po niecałych czterdziestu minutach pożegnałam się z Rachel'em i prędko ruszyłam na ustalone przeze mnie i Maggie miejsca na spotkanie. Zbliżała się szesnasta.
Zauważyłam siostrę jak w czarnej ramonesce opierała się o ścianę budynku Whiskey.
- Hej kochanie - Maggie przywitała mnie z matczyną czułością, rzekłabym. Lekko mnie przytuliła i spojrzała z tym swoim wymuszanym uśmiechem.
- Cześć siostrzyczko... - weszłyśmy w głąb klubu. - To co, zamawiamy coś, nie? - spytałam.
- Trochę dzisiaj cierpię przez kaca, więc może coś łagodniejszego - Maggie śmiesznie się skrzywiła i obie podeszłyśmy do baru. Ale tak czy tak zamówiłyśmy tradycyjnie whisky z lodem.
- Gdzie byłaś z Rachel'em? Bo jesteś ujebana w kącikach jakąś czekoladą - parsknęła śmiechem i białą serwetką otarła mi pozostałości po ciastku.
- Ale ze mnie cholerny brudas - zaśmiałam się ze swojej nieuwagi i napiłam się trunku.
- Przejdziemy się wieczorem na plażę, tam jest zawsze tak fajnie jak nie ma ludzi - rzekła pytająco Magg, uśmiechając się.
Cóż, zgodziłam się na tą propozycję, a w barze siedziałyśmy cały wieczór aż do dwudziestej. Potem wyszłyśmy i ruszyłyśmy na plażę.
Siadłyśmy na ostygającym piasku i wlepiłyśmy wzrok w rozpływające się na morzy słońce.
- Co my tu będziemy robić? - zapytałam.
- Siedzieć, myśleć, marzyć, kąpać się w zimnym morzu - Maggie zaśmiała się i wystawiła twarz do wiatru. - Nie no! Ja zapierdalam do wody! - jak powiedziała tak zrobiła. W biegu zrzuciła z siebie koszulkę i wskoczyła do morza.
W tym samym czasie poczułam jak ktoś składa pocałunek na moim policzku - to był Rachel. Zza niego wyłoniła się także sylwetka Bacha. Chciał porozmawiać z Maggie, która pijana bawiła się w wodzie. Oby się pogodzili.

To na tyle! Proszę o komentarze czy fajne czy nie. Część 2 postaram się wstawić jutro.